wtorek, 28 września 2010

Tak bywa raz na wozie raz pod wozem...

Od kilku dni zbierałam się aby pokazać te marne kilkadziesiąt krzyżyków które udało mi się zrobić na kalendarzowym hafcie. Niestety ciagle coś wypadało. A te kilka cieplutkich dni wykorzystałyśmy z Nickusią na wspólne spacerowanie.
Mała rozgadała się na dobre powtarza każde słowo bez wyjatku a więkoszość z nich doskonale rozumie. Zdążyła też popisać zeszyty moich domowych uczniów, powyrywać kartki lektury Kuby (ku jego ogromnej uciesze!) zrobić hieroglify na ścianach, zrobić autografy na moich firmowych dokumentach, namalować obrazek na pierwszej stronie zeszytu do przyrody klasa 6 oraz koniecznie potwierdzić swoim skromnym podpisem uwagę w zeszycie Oli.
Moje ciagłe braki czasu i roztargnienie dziś siegnęły zenitu kiedy potwierdziła się niezbyt przyjemna dla mnie diagnoza. Ostatnie dni kiedy czekałam na potwierdzenie , że konieczna będzie operacja były okropne. Dziś wiem , że czeka mnie kolejna już w moim życiu a na dodatek wcale nie wiadomo czy pomoże. I napewno daleko od domu. Muszę mieć wszczepiony implant do ucha bo od kilku miesięcy tracę słuch. Jeśli operacja wogóle pomoże to tylko na jakiś czas, nie wiadomo kiedy i czy choroba zaatakuje zdrowe ucho.Nie da się tego leczyć farmakologicznie ani nawet opóźnić .Nie dość że od blisko 8 lat cierpię na zaburzenia błędnika -muszę unikać wszystkiego co się rusza -żadne tańce,światła, zabawy na weselach, kino ,a nawet wieczorne spacery po zmroku, czy wesołe miasteczka etc. to jeszcze to. Wszystko to na samą myśl wzmaga u mnie zawroty głowy. Teraz jestem przerażona co mnie czeka, boję się a jednocześnie wiem że nie mam wyjścia.Muszę spróbować. Mam dopiero 35 lat . Najchętniej schowałabym się pod łóżko i zapomniała o wszystkim. Może o blogu też!?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy